Dlaczego dzieci potrzebują przestrzeni na złość, smutek czy frustrację? Jaką rolę odgrywa dorosły w świecie emocji dziecka? I czy książka dla najmłodszych może być jednocześnie ważną lekturą dla rodziców? O tym rozmawiamy z Marianną Gierszewską – autorką książki „Leoś i trudny poranek”, która ukazała się w Wydawnictwie Otwartym. Zapraszamy do lektury wywiadu – nie zabrakło szczerości, doświadczenia i inspiracji do budowania relacji opartych na emocjonalnym bezpieczeństwie.
Leoś i trudny poranek to Twoja pierwsza książka skierowana do dzieci. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że to rodzice mogą się z niej najwięcej nauczyć. Jakie cele przyświecały Ci podczas tworzenia historyjki o Leosiu i jego tacie?
Nie było celu jako takiego. Była za to potrzeba napisania czegoś, co byłoby osadzone w realiach które wszyscy znamy, opartego o dojrzałe, świadome środowisko – czyli dom i opiekunów Leosia.
Skąd pomysł oraz potrzeba zwrócenia się akurat do dzieci, które niewątpliwie są bardzo wymagającą grupą czytelników?
Na swoich kanałach społecznych, w pracy i poprzez moje książki, zwracam się do osób dorosłych, które nierzadko są także rodzicami. Nie każdy zdaje sobie z tego sprawę, natomiast rodzicielstwo jest rolą o charakterze zarówno fizjologicznym jak i psychologicznym. Co to oznacza w praktyce? Na przykład to, że my dorośli, na którymś etapie wychowania dzieci, będziemy się mierzyć ze swoimi zdolnościami do regulacji emocji i stanów własnych, a także naszego potomstwa. Każdy autor książeczek dla dzieci, ma pośrednią szansę zwracać się również do ich rodziców. Pisanie książeczek dla najmłodszych wydaje się, w moim przypadku, czymś rzeczywiście nowym, ale i naturalnym. Z mojej perspektywy wynika bezpośrednio z tego, czym zajmuję się na co dzień.
Twoja książka ukazała się w serii „Uczę się uczuć”. Pytanie tylko czy uczuć można się nauczyć? Czy nie jest tak, że one po prostu są, „dzieją się”?
Emocje i uczucia się dzieją, a my – jako rodzice naszych dzieci – pomagamy im przez nie przechodzić. Koregulujemy je, nazywamy, pomagamy przetworzyć, radzić sobie z nimi tak, żeby w ich organizmie na nowo zapanowała równowaga i spokój. Modelujemy naszym dzieciom sposoby regulowania emocji, modelujemy im to, jak się ku emocjom zwracać i jak budować z nimi relację. „Uczę się uczuć” to skrót od: uczę się doświadczać, rozumieć i regulować swoje stany. I żeby nie było – to lekcja, którą odrabiamy aż do wczesnej dorosłości.
Z książki płynie czytelny przekaz: rodzicu, pozwól przeżywać dziecku emocje, również te złe i skomplikowane. Czy uważasz, że współcześni rodzice wychodzą naprzeciw takim radom? A jeśli nie, to z czego to wynika?
Nie nazywam emocji „złymi”, gdyż sugerowałoby to, że jakieś są lepsze, a inne gorsze. Zwyczajowo mówię, że możemy przeżywać emocje trudne, trudno doświadczalne, niewygodne, czy właśnie skomplikowane, ale według słownika Leosia, na pewno nie złe :) Chcę wierzyć, że rodzice są otwarci na zmiany i na szukanie zdrowszych podejść relacyjnych, zarówno do diady rodzic – dziecko, ale też chociażby do tych partnerskich czy koleżeńskich. Wszyscy, w różnych momentach zadajemy sobie pytanie: „a jakbym mógł / mogła zareagować wtedy / tam inaczej?”. Książeczka o Leosiu przychodzi z odpowiedziami, które są wszyte w niezwykle zwyczajne okoliczności, bo po prostu – w pewien poranek. Dla rodziców to zachęta do przyjrzenia się, poeksplorowania swoich postaw, a dla dzieci to po prostu kolejna, ciekawa (mam nadzieję), zabawna, kolorowa opowieść, która przy okazji wspiera rozwój inteligencji emocjonalnej.
Jeśli zakładamy, że rodzice powinni wychowywać swoje pociechy w duchu większego poszanowania i akceptacji dla całego spektrum różnych emocji, to jak ich do tego skutecznie zachęcać? Czy „Leoś i trudny poranek” ma spełniać taką funkcję?
To ciekawe zagadnienie, albowiem nie chodzi o zachęcanie do większego poszanowania i akceptacji dla różnych emocji u dzieci, ale raczej o wskazanie jak ważne jest to, byśmy jako rodzice tworzyli przestrzeń bezpieczeństwa emocjonalnego dla naszych maluchów. Jasne jest, że to nigdy nie będzie przestrzeń idealna i nie dążymy do takiej, natomiast to kluczowe w rozwoju dzieci, by takowa była. Pewnie jest w społeczeństwie jeszcze wiele do zrobienia, jeśli książeczki, które opowiadają o emocjach, musimy umieszczać w specjalnych kategoriach „książeczek o uczuciach”, czy „rodzicielstwo bliskości”. Z drugiej strony może właśnie tworzenie większej ilości takich i podobnych historyjek stanie się krokiem w kierunku normalizacji emocji, odczuć i uczuć.
Tata Leosia ma w sobie ogromne pokłady cierpliwości i wyrozumiałości. Budowałaś tę postać na podstawie obserwacji współczesnych ojców? Może kogoś konkretnego? Czy raczej jako przykład świadomego rodzicielstwa, do którego powinno się dążyć?
Zarówno ta, jak i inne – nieopublikowane jeszcze książeczki z serii – czerpią z naszego własnego domu i sposobu podejścia do rodzicielstwa. Ustalmy, że życie bywa często najlepszym źródłem inspiracji i tym razem także nie było inaczej. Nawet w książeczce, tata Leosia mógłby te same trudności, problemy czy nieporozumienia załatwić na wiele innych sposobów, z których każdy wciąż byłby w spektrum bezpiecznej więzi. Ja natomiast wybrałam takie podejścia, które nie były niewypróbowaną teorią, ale wcieloną i ucieleśnioną praktyką. Tak naprawdę, moją i mojego męża.
„A co robimy w naszym domu, kiedy się złościmy? – Tupiemy, skaczemy, warczymy, rzucamy poduszkami, uderzamy w poduszki i rozmawiamy”. To cytat z Twojej książki. Zdajesz sobie na pewno sprawę, że jest wielu rodziców, z ust których takie słowa nie tylko by nie padły, ale są wręcz nie do pomyślenia? Jak chciałabyś ich przekonać do modelu rodzicielstwa prezentowanego w książce?
Wielu rodziców przekonuje pewnie to, co działa. A więc jeśli postawimy na wadze po jednej stronie: otoczenie opieką emocji dziecka i wsparcie w przejściu przez to, co dla malucha jest jeszcze przytłaczające, a po drugiej stronie: zagadywanie, ignorowanie, czy w skrajnych przypadkach krzyki, groźby, straszenie i zrywanie więzi, odpowiedź na pytanie: „Które na dłuższą metę zadziała lepiej?” jest zero – jedynkowa. Ciągnie się za nami echo tego, czego sami doświadczaliśmy będąc dziećmi, ale i echo tego, czego doświadczali nasi rodzice. To, że możemy dziś korzystać z tak różnorodnej pomocy: grup wsparcia, darmowych treści edukacyjnych i webinarów, jest naprawdę cenne.
Gdybyś miała jednym zdaniem zarekomendować czytelnikom „Leosia i trudny poranek”, to jak brzmiałoby to zdanie?
To my jesteśmy pierwszym i najważniejszym środowiskiem dzieci. Środowiskiem, w którym dzieci będą albo się rozwijać, albo próbować przetrwać. To nie tyle zachęta, co fakty i nauka, które wielu jednak mogą obudzić do większej autorefleksji i zmian w postawach.
Dziękujemy za rozmowę.